W nowszym wydaniu
dawno, dawno temu, jak w znanej baśni
całkiem niedawno, jeśli spojrzę we właściwą stronę
lodowy koń ostrzy podkowy
pędzi przez lód, śnieg , zmarznięty staw
wyobraźnia otoczyła go lasami i cichą nocą z gwiazdami
zimowy sen , gdzieś za nami
jak baśń Andersena
zostają okruchy, bo życie nie chce być bajką
słodką przestrzenią małych kroków, wesołą huśtawką
czas ma wiele stron unosi w górę , opada
opada i wiem, że to chwilowe
patataj, patataj słychać oddalający się tętent gdzieś na linii horyzontu srebrna grzywa
zatrzymać chwilę, a może zostawić czas na nowy obszar, ten którego nie znam
Mały biały domek
zbuduję go na wietrze
będzię miał skrzydła
srebrzy się blaskiem księżyca i pyłem gwiazd
przez koronki mojego okna zagląda noc
w złotych szybach zarys rozbudzony
świeże powietrze miesza się z zapachem chleba
masła i porannej kawy
to już ranek
każdą cegłę mojego domu noszę w sercu
podaję ci rękę bez słów
nie musisz znać mojej mowy
wystarczą gesty
otwieram drzwi
śpiewają ptaki
pachną kwiaty, a błękit nieba łączy się z obłokami
mój mały biały domek
Małe marzenia
łąki, łąki zielone
wiatr przesuwa zieleń
fale
moje stopy zroszone
oddycha ziemia
złote kwiecie
rechot żab
czy są jeszcze?
łąki, łąki betonów
wiatr stukocze o szyby
wdycham
szybkość miesza się z tlenem
stopy zroszone potem
gnam zostawiam zieleń
kiedyś wrócę
podniosę źdźbło trawy
łąki, łąki zielone
My kobiety idealne
czasami wiatr plącze mi włosy
słońce doda rumieniec
szybkim krokiem gonię następną godzinę
już nie niosę siatek z zakupami
mam prawo jazdy
lubię pachnieć deszczem
zapach perfum unosi się z mojej skóry
tych co dostałam bez okazji
nagle deszcz zmoczył moje włosy , suknię
chlapie woda w szpilkach
deszczowa piosenka brzmi w uszach
przestaje być sztywna posągowo
jestem taka jak wczoraj
krople znikają w ziemi
świeże powietrze na wysokości nozdrzy
spadł śnieg, gwiazdy, iskry w moich oczach
zostawiam stereotypy
wpadam we własną przestrzeń
Przebudzeni
wydaję mi się ,że znam wiatr
słońce i każdy odcień promieni
siadam na brzegu
obszar,płynny ,złocisty, unosi fale,ocean który znam jak wiatr
głaszcze moje stopy, szepcze zalotnie
zanurzam rozpalone ciało
w sercu nie mogę zniszczyć żaru
przestanę być podróżnikiem
zmiana temperatury,inny sen
stary wygrywał kołysanki , tulił ciemne godziny i rozdawał gwiazdy
biały odcień ma dzisiejsza noc
w oknach pali się światło monitora
obcy Bóg rozdaje słowa
nie ma nic głupcze
nie marnuj siebie zapalając świeczki
jego nie ma,jestem ja
dumny mechanizm powołany we mnie
myślisz,że możesz,chcesz
dorównać,zapomnieć,zmienić
jestem pewna , że stary obraz lepiej wyglądał bez kamuflażu
w nim tańczyły maki ,słowik na bzie śpiewał, sprytny kot ocierając się o nogę,chciał mleka i kąta w sercu
na wietrze, który znam tańczą liście
nie potrafię ich zatrzymać,poznać
migają przystanki, zostają w dali
zapomniany przy świecy starego słowa czytam ukradkiem
Dziekuję za jestem
skrawek nieba, obok równo poukładanych desek
dzień pokrył kurzem płatki
tyle kroków mijało niebieski fragment
ślepo poganiając ranek
dostrzegłam, zapamiętałam, zabrałam
na póżniej
chwile, obrazy zapisane w mózgu
przestrzeń czeka w kącie
lat , a może dłużej
metro, bieg, prędkość
czerwone światło, przystanek
niebieskie kwiaty złapały?
stopy, przystanęłam dla siebie
małe zapomnienia w godzinach pełnych walki
Małe westchnienia
można się narazić na kpinę podziwiając anioły
one są tuż za rogiem, w parku porastają zielenią
na starej półce z białą koronką stoją przy napisie
to, co mam w sercu mam na dłoni
w owocowym sadzie spacerują wśród drzew
przekornie obserwując dojrzałe jabłka
wśród róż zwłaszcza tych czerwonych czekają
jak ja lub ty zbliżamy się i pójdziemy wspólną ścieżką
na wrzosowiskach, samotne wpatrują się w blask
aleksandrytu chcą zbudować drogę
od dnia do nocy drogowskaz na zmianę strony
mój był porcelanowy, stał na półce babci
zwykły odlew o złotych skrzydłach, zapomniany
a jednak to do niego wzdycham wspominając te małe
dziecięce zachwyty
Ten obraz, chociaż nie znam autora, bardzo mi się podoba. Im człowiek jest starszy tym więcej ma pytań o to co się stanie, jak to będzie i czy będzie. Obraz to wizja tego, że będzie dobrze, bo nie wyobrażam sobie fruwać: ) w jednym miejscu i to już wszystko. Jest w nim tyle ciepła i radości, że można przestać się zastanawiać. Myślę, że ludzie, którzy twierdzą, że nie ma nic bardzo się mylą, bo wtedy nic nie miałoby sensu. Po co taka długa droga, jeśli miałaby być zakończona pustką , dlatego Anioły są tuż za rogiem, tak jak w piosence.
Wietrzne spódnice
pofrunął pod samo niebo
różowo- biały rąbek
zwiewnej spódnicy
bolą szczupłe stopy giętkiej kobiety
na paluszkach,paluszkach w takt widowiska
skok i spadek w atłasowych butkach
piękny taniec i gra mięśni
drobi kroki czas jej czas
tak tak bije zegar
taniec , taniec baletnicy
Zapach pomarańczy
oparłam dłonie o ramy lustra
przyglądając się sobie
oczy , cała twarz i ciało
wyobrażam sobie , gdy zacznie znikać
widziałam ramy bez lustra
stalowe ozdobione koronką- takie moje
przyglądam się sobie ponownie
jestem wewnątrz siebie, więc czym się martwię?
obraz pomarańczy powstał w głowie
w chwili gdy przez firanki wpłynęły
promienie zachodzącego słońca
pomarańczowa kula i ten aromat
jestem znowu dzisiaj z pamięcią na później
wieczór w wiśniowym sadzie
spadł z nieba jak deszcz
na kiście czerwone
spacer wśród drzew
wdychałeś gorzko słodką woń
czerwone tętniące życiem
owoce serca
w soczystym wnętrzu ukryty zapach
zapach nadchodzącego wieczoru
czerwień wśród liści
dobre są chwile wśród wielkich spraw
bez polityki, banków i pieniędzy
wieczorem sad ma dużą moc
Do wolności
na stole jogurt truskawkowy
delikatna woń , róźowa przestrzeń
ciesz się chwilą , jest dobra i bez ograniczeń
ciesz się chwilą , jest dobra i bez ograniczeń
nie wolno mi jeść zbyt wiele
nie będę właściwie reprezentować siebie
podróżować mogę, ale z ryzykiem
dużo nas i nie to samo patrzenie na drogę
dużo nas i nie to samo patrzenie na drogę
czasie- jeśli mogę cię nazwać
właśnie wyszukałam zdjęcie różowego jeziora
piasek szeleści pod stopami
zachòd słońca
zachòd słońca
spójrz jak czerwień całuje swoje odbicie
rozsuwa głębie i szuka tego co ja
co ty
dawniej
dzisiaj
dzisiaj
beztroskiej godziny pachnącej owocami
bez obliczeń, filozofi, rywalizacji
Przed świtem
granatowy kolor otulił niebo
sen jeszcze nie złączył powiek
tyle myśli jest w wieczornej ciszy
mojej dla mnie samej
chcesz posłuchać opwieści
to kiedyś było
koronki , atłasy i zapach kwiatów
kobieta wsłuchana
w muzykę nocnych kwiatów
chcesz powiedzieć
to nie są dzwięki, ich tu nie ma
są zapachem
Na podwórku
marzy ci się nieziemska kraina
pełna tajemnic i skarbów
a opodal starej chaty spaceruje kogut
piał wcześnie rano budząc chłopa
ziemia mały kawałek, który jest twój
pięlęgnowany pachnie dawnymi zbiorami
spoczywają w nim sny tych co siali zboże
chabry unoszą delikatne płatki
na nich niebo kołysze swój błękit
a wiatr ten urwis plącze liście wierzbom
spojrzałam na róż angielskiej róży
tak daleko do czasów
czasów malowanych dzbanków
mleko i pajda swojskiego chleba
teraz i dawniej
blisko i daleko
do jednego poranka na starym fotelu
przysnęłam w sadzie dzikich grusz
przysnęłam w sadzie dzikich grusz
Lodowe okruchy
to było dawno temu , jeszcze w czasach baśni
marzenia były realnnymi obrazami
do których w cichym czasie wracałam
rozjaśniały nudne wieczory zapalając lampki
na szczycie niedostępnej góry srebrny pałac
okiennice z szybami z lodowych tafli
księżyca światło wpływało wąskim przesmykiem
szczelina była od zawsze
królowa śniegu przychodziła czasami
znikała w bieli miejsca, bronła dostępu
zapominam o ryzyku
dostrzegam możliwość latania
Światło i białe obrazy
Hej kolęda ...kolędadrzewa pod puszystym śniegiem
ogrzewają konary
biały kościółek z witrażem kolorowym
fioletem nieba
złoty blask pierwszej gwiazdy przenika
do mnie, do ciebie
rozścieliłam biały obrus i czekam
hej kolęda ...kolęda
pędzą , pędzą sanie
kolory tańczą z płatkami śniegu
dzwonki jak srebrne kwiaty
pięśni brzmią przy blasku choinki
ciepło ogniska i uśmiech
tych co dzielą się krótką chwilą
,,jest taki dzień,, milkną słowa
wystarczy cieszyć się
cieszyć się czasem jasnej gwiazdy
Liliowy kapelusz
nic tylko wzdychać do ostatnich promieni ,
a przecierz są wrzosy, poranki aksamitne
z szarym odcieniem chmur
z szarym odcieniem chmur
i ten spokój w zaciszu sadu , gdzie
dojrzałe jabłka rumieniąc się czekają
dojrzałe jabłka rumieniąc się czekają
tak jak ja
jestem kobietą
matką , młodością , starością
jedną i tą samą kiedyś ,teraz
rozpoczyna się bieg w stronę słońca
mruczy kot cierpliwie czekając na mleko
za oknem kogut siedzi na metalowym płocie
znikł czas , w którym potrafił piać o poranku
gorąca kawa lub herbata , włączam telewizor
chwila przed progiem
za
krople deszczu spływają w takt tego co niesie dusza
chciałabym nazwać ją kolorem, mieć nadzieję
na skrzydłach złotych w stronę tej części
niezbadanej
gdzieś pomiędzy czasem właściwym
i tym co zatrzyma oddech
zapiszę siebie na później
w ścisku powracających kroków
później przytulając szarą poduszkę
zapadam w sen
biegnę, po zielonych łąkach
przesypuję złoty piasek
zielone drzewa cichną, bo czas ukrył obraz
ten w którym nakreślono jutro
Mgły i pajęczyny
To ten czas , przez który zagląda księżyc
chmury otulone szarą koronką
za chwilę znikną pod sennymi powiekami
pozostał szlak, gdzieniegdzie
zapleciony czerwienią
cisza, pajęczyna - wilgotne ciepło
dotyka czoła, znika szybkość
pędzące metro jak widmo po drugiej stronie
złoto-czerwonego obrazu
dla mnie smak ciepłej herbaty
pajeczyny, nici na końcu, przy zachodzie
Optymistycznie
Znam już szelest liści i tych nasączonych zielenią
iskrzą się w pierwszych promieniach słońca
zabawne, żywo podrygują w powiewach wiatru
tak jak ja kiedyś w swoich pierwszych trampkach
biegałam w zaułkach miasta.
iskrzą się w pierwszych promieniach słońca
zabawne, żywo podrygują w powiewach wiatru
tak jak ja kiedyś w swoich pierwszych trampkach
biegałam w zaułkach miasta.
Ciężkie , nabrzmiałe od zieleni
podczas letnich dni są parasolem
pod niebem z zielonym ażurem cisza i letni spokój
nadchodzi czas niespodzianek
kobierce z wzorem kolorów i zamęt .
podczas letnich dni są parasolem
pod niebem z zielonym ażurem cisza i letni spokój
nadchodzi czas niespodzianek
kobierce z wzorem kolorów i zamęt .
Czerwień, złoto lub brąz z szarym
będą przykrywać chodniki, ulice
w kolebce czystego błękitu rozegra się scena
jesień będzie hulać i tulić
będą przykrywać chodniki, ulice
w kolebce czystego błękitu rozegra się scena
jesień będzie hulać i tulić
z herbatą przyprawioną rumem przetrwam .
Spojrzę na zdjęcia, znajdę się w niezwykłych miejscach
tak się spieszę, nie mogę złapać oddechu
tak szukam wyjątkowych dni
tak się spieszę, nie mogę złapać oddechu
tak szukam wyjątkowych dni
to jest niezły żart
spoglądam na kształt zostawiony w sobie
widzę coraz to nowe kombinacje
spoglądam na kształt zostawiony w sobie
widzę coraz to nowe kombinacje
nocą jest łatwiej
schylone niebo nie widzi
pozamykane szczelnie myśli
a może mi się tylko wydaję
schylone niebo nie widzi
pozamykane szczelnie myśli
a może mi się tylko wydaję
machlojki z pasażerem na gapę już były
rozrywały wnętrze w strategiczny sposób
rozrywały wnętrze w strategiczny sposób
ja
jestem tym obcym
w czymś co dokuczliwie przywołuje obrazy
w czymś co dokuczliwie przywołuje obrazy
Bliżej dalej
coraz
bardziej obcy
na
wyspach niczyich
już nie umiem uformować ust
wyrzeźbić siebie w tobie
wyrzeźbić siebie w tobie
za wiele ciszy
może się boję
szeptów wyrwanych z dni
gdzie słowa zasypiały obok
ciągle widzę
dotknąć przywołać
nie wiem czy jestem
gotowa
przyjąć kolejny dzień
nad głową
krążą suche liście
przysłaniając słońce zwiędłą barwą
mogę się otrząsnąć
wysłuchując
wczorajszych
nawoływań
tam w stronę
zagubionej
tenisówki
udawać galop
nawet złapie
zasupłane
sznurowadło
tylko czy warto
wywracać jesień
na drugą stronę
podszewki
często są połatane
Między kamieniami nie
ma klęcznika
co mogę dać Boże
kawałek siebie
to mało
proszę przyjmij
dłonie i serce
uśmiechem zachód
będę zamykać
jestem tylko człowiekiem
tak wiele dni niosę
ciążą wieczory
lecz świtem pytam o drogę
chleb zbieram porankiem
splecionym z błękitem
okruchy otarte wieczorna ciszą
przyjmij już dziś
nie zostawiaj kiedy odwrócę się
Bez skrzydeł
nie cherubinek o napompowanych policzkach
to ten za mną
posiniaczony bez miękkiego poranka
zostawia koślawe ślady
niepasujące nowiutkim szpileczkom
szperacz
pobliskiego śmietniska
szybki
w chwytaniu niechcianrj zawartości
milczący
zna siłę spadającego kopniaka
rozbijającego się o powierzchnie rozumienia
nie cherubinek o napompowanych policzkach
to ten za mną
posiniaczony bez miękkiego poranka
zostawia koślawe ślady
niepasujące nowiutkim szpileczkom
szperacz
pobliskiego śmietniska
szybki
w chwytaniu niechcianrj zawartości
milczący
zna siłę spadającego kopniaka
rozbijającego się o powierzchnie rozumienia
Chwila zadumy
mrugnęła gwiazda pierwsza
na
pociemniałym niebie
opłatek
rozkruszony
popłynął
kolędą
wzrok
spadł na puste miejsce
stale ich przybywa
zdążyłam
jednak zatrzymać zapach
domowego chleba
Dla nas tych co odejdą
garść ziemi z akustyką
zamykanego miejsca
granit
obciążający wspomnienia
zostawię prośbę
wśród wybitych liter
kiedy poczuję swoją deskę
pamiętajcie tylko te dni
Dozwolone bez ograniczeńJ
Dobrze
się zaszyć w kąciku tak, żeby nikt nie widział i usiąść na dziecięcej walizce- na krótko. Pobyć z tym mniejszym, by
przypomnieć sobie kolory, naładować akumulatory i ruszać w drogę. Często
kolczastą, ale dziecięcy świat jest zawsze w nas - nie można go zapomniećJ
w tęczowe barwy
schowamy oczy
szmacianą lakę przytulimy
przypadkiem
to nic
że dni kolczaste
potrafimy
leczyć się snami
gdy przygniata chleb
a cień
dotkliwe robi smugi
wystarczy zajrzeć
przez dziurkę od klucza
usłyszeć śmiech dzieci
Gubię się w reprodukcjach
tak się zastanawiam
bez słowik księżyc
enter
jeszcze zdążę odsunąć palec
zostanie tężejący półmrok
z rozświetloną obręczą
zatrzeszczy magnetofon
nastawię raz jeszcze
przysuwając
niedrogi zapach Być może
ale
kiedy położę pięć płatków
nie klaszcz
już nie umiem pisać wierszy o miłości
Wydawało mi się
najtrudniej biec po tęczowej tafli
nie widząc kolorów
teraz
przylgnąć do temperatury
pozwolić rozerwać skutą warstwę
między piątym a trzecim żebrem
później
przemieszam minuty
choćby po to,
najtrudniej biec po tęczowej tafli
nie widząc kolorów
teraz
przylgnąć do temperatury
pozwolić rozerwać skutą warstwę
między piątym a trzecim żebrem
później
przemieszam minuty
choćby po to,
żeby usłyszeć trzask kruchych uczuć
Kobieca poezja
od wczoraj do dzisiaj ta sama
z kasztanem nadchodzącym jesienią
słońcem pośród pstrych liści zabarwionym karminowo
z koronką utkaną złotem promieni
wieczorem wplecionym w ciemny warkocz
a tak
od wczoraj do dzisiaj ta sama
z kasztanem nadchodzącym jesienią
słońcem pośród pstrych liści zabarwionym karminowo
z koronką utkaną złotem promieni
wieczorem wplecionym w ciemny warkocz
a tak
przecież gdzieś muszę podziać kobiecą nadzieję
na wieczór z muzyką tylko dla mnie
śmiejesz się, gdy o tym mówię
jednak ukradkiem zapisujesz słowa
Autorem zdjęcia jest kś Ryszard Klimaszewszeswki
Kobieta w woalce
świt dyskretnie odsunął noc
pomiędzy ciepłem matczynego brzucha
a chłodem dnia
to ja
zawinięta w półsenne minuty
nabieram w usta pierwszy oddech
niezdarne palce rozluźniają uścisk pieluchy
chwytam tę dalszą
w rytm wczesnego popołudnia
przypadkiem spotykam twój wzrok
będziemy razem gonić mieniące się liście
ślizgać po złotym kółku, aż ostatnia godzina przybliży ciemność
wtedy odwrócę wszystkie twarze
i powiem tej pierwszej
wiesz malutka miałyśmy szczęście
byłyśmy kochane
Kołysząc przebudzenie
tak cicho,
kiedy noc otula czernią
lśnią gwiazdy te wysoko
a sny
wciąż słyszę
jak wśród nieznanych dźwięków
malują obrazy
widzę ptaki z barwnymi piórami
kwiaty w nieznanym ogrodzie
skrzydła z pawich piór
to nie są anioły
to tylko marzenia
tak cicho,
kiedy noc otula czernią
lśnią gwiazdy te wysoko
a sny
wciąż słyszę
jak wśród nieznanych dźwięków
malują obrazy
widzę ptaki z barwnymi piórami
kwiaty w nieznanym ogrodzie
skrzydła z pawich piór
to nie są anioły
to tylko marzenia
Koncert na linii serca
spokój ogarniam całą sobą
zaledwie przed chwilą
wąski był błękit
rozlana Aria Bacha
gładzi uczucia
stopy dotykają
wczorajszej trawy
barwiąc dzień szmaragdowo
nawołuję letnie popołudnie
ze wplecioną struną
frunie trącając myśli
ja nie mam skrzydeł
nie muszę mieć obłoków
wystarczy
jeden schodek do nieba
Ładnie składam wyraz jutra
lubię skulić się nie widząc
wzdłuż narosłej płynąć krawędzi
zależy, od której strony patrzeć,
dotknąć przed czy za
mogę kręcić się w kółko
będziesz zawsze krzyżem
nie widzę kiedy uwalniasz ręce
stopy obojętnie zostawiam z tyłu
szpilki
w słowach, które wyciągam
po kolei jedno po drugim
zawsze ułożone
równo wzdłuż uśmiechu
lubię skulić się nie widząc
wzdłuż narosłej płynąć krawędzi
zależy, od której strony patrzeć,
dotknąć przed czy za
mogę kręcić się w kółko
będziesz zawsze krzyżem
nie widzę kiedy uwalniasz ręce
stopy obojętnie zostawiam z tyłu
szpilki
w słowach, które wyciągam
po kolei jedno po drugim
zawsze ułożone
równo wzdłuż uśmiechu
Łącząc oświetlenie
szeregowo
przełamie się słowem
zostanie
zapach sosnowych igieł
potrafię spojrzeć
dalej
niż sięga biały obrus
pusty talerz czeka
zapukaj przyjmę
Naginając jutro
złap mi czas
rozstaw sidła na przeszłych godzinach
znowu zaczniemy
brodzić
w białych wydmach
konturami zaróżowimy
horyzont
wtedy wszystko
pasowało
małe stopy
kroki
zapadające się w
ślady
tamtą częścią
Nauka latania
zawsze wydawało mi się
że będziesz dreptać wokół spódnicy
a teraz muszę patrzeć
jak wychodzisz w za dużych butach
mięknę rozrastając macierzyństwem
wsparta o łasiczkę osłaniam brzuch
dociera chłód spoza wnętrza
otaczając okrzyk z łona
ustawiona plecami
zacieram ślady wyjścia
nasze
pięć minut między dłońmi
oddaję
nie
ogrzeję bez nauki wypadania
Nie moje motyle
,,robię paciorki,
żeby pomagać
dzieciom.
różowy to miłość
różowy to miłość
ona jest najważniejsza”
zniżam wysokość
dopiero teraz
widzę prześcieradła
trzymające ciała
mają zawiązane usta
oczy ściśnięte
chorobą
boją się szwów
wiem jak smakują słowa
wewnątrz ciszy
nacinasz ją wkładając
koralik
w środku nabiera
koloru
Nie zabłądzę wpatrując się w jutro
nauczyłeś mnie
szanować zamykane drzwi
nigdy nie wiem
czy zastane
następny raz
małe okruszki
na szerokiej drodze
schylam się
wnętrze o metalicznym połysku
zwykły blaszak zastąpił dach
nie zdziwiłby
przy robotach czasowych
ale tu?
to ma być miejsce
z zamkniętą codziennością
w nim para
dżwigająca kilkadziesiąt lat
otrzymali ognisko
z zapachem parującego posiłku
dzisiejszy Drzymała
z kuglarskim uśmiechem
nie było wymurowanego sztandaru
z napisem dom
nie mieli czy stracili
adres z zapasem przynależności
ten przystanek ofiarowała dobroć
wiśniowego sadownika
szumi za plecami
zapraszając do współpracy
wdzięczny
gdy soczyste wiśnie
spadają w ich dłonie
częstuje
groszem oddanym za pomoc
podziwiam odwagę
niosącą walkę w zimowej godzinie
chłód zagląda do wnętrza
śliskie ściany
spływają kryształowymi drobinami
tylko uśmiechem
potrafią rozgrzać niska temperaturę
w ciepłe popołudnie
siedzą na skraju pożyczonej konstrukcji
radośnie spoglądają na skuloną zieleń
podejdę zapytam
o receptę na szczęście
jak cieszyć się jutrem
gdy dzisiaj
nie ma właściwego paleniska
a może to my
nie potrafimy być zadowoleni
bo zbyt wiele dni było dla nas ciepłych
zwykły blaszak zastąpił dach
nie zdziwiłby
przy robotach czasowych
ale tu?
to ma być miejsce
z zamkniętą codziennością
w nim para
dżwigająca kilkadziesiąt lat
otrzymali ognisko
z zapachem parującego posiłku
dzisiejszy Drzymała
z kuglarskim uśmiechem
nie było wymurowanego sztandaru
z napisem dom
nie mieli czy stracili
adres z zapasem przynależności
ten przystanek ofiarowała dobroć
wiśniowego sadownika
szumi za plecami
zapraszając do współpracy
wdzięczny
gdy soczyste wiśnie
spadają w ich dłonie
częstuje
groszem oddanym za pomoc
podziwiam odwagę
niosącą walkę w zimowej godzinie
chłód zagląda do wnętrza
śliskie ściany
spływają kryształowymi drobinami
tylko uśmiechem
potrafią rozgrzać niska temperaturę
w ciepłe popołudnie
siedzą na skraju pożyczonej konstrukcji
radośnie spoglądają na skuloną zieleń
podejdę zapytam
o receptę na szczęście
jak cieszyć się jutrem
gdy dzisiaj
nie ma właściwego paleniska
a może to my
nie potrafimy być zadowoleni
bo zbyt wiele dni było dla nas ciepłych
gałęzie rozkołysane
ciepłem
rozświetliłeś ciasną
przestrzeń
pękają uwalniając liście
dotknąć nic więcej
poczuć znowu zapach wiosny
rozetrzeć na skórze świeżość płatków
obsypujących dłonie
możesz zanurzyć
w rozgrzanym spojrzeniu
letni zapach
kołyszący sen zaspanego
poranka
śpij
wejdę po cichu zostawiając pocałunek
jestem blisko i będę tuż
obok
Obiecując sobie zapomnienie
na wyciągnięcie ręki
ta sama ziemia
ułożona pomiędzy
po co te szumy
z następnego rzędu
gwizdy odwróconych tyłem
chodzimy od wyboru do wyboru
klnąc za czasem
tak bardzo tresowano orła
że podpierając się nadzieją
zgubił lotność
ta sama ziemia
ułożona pomiędzy
po co te szumy
z następnego rzędu
gwizdy odwróconych tyłem
chodzimy od wyboru do wyboru
klnąc za czasem
tak bardzo tresowano orła
że podpierając się nadzieją
zgubił lotność
Obrotowe drzwi
noc schowana w dźwiękach budzika
popijam świt kawą
z serwety spadają zaspane minuty
siedząc na przeciwko siebie
myślę nad nowym wzorem
noc schowana w dźwiękach budzika
popijam świt kawą
z serwety spadają zaspane minuty
siedząc na przeciwko siebie
myślę nad nowym wzorem
nie będę wbiegać przerzucając oddech
ze wszystkich stron otwarte
nie przytrzasną
Od strony wolnych głosów i wniosków
ze wszystkich stron otwarte
nie przytrzasną
Od strony wolnych głosów i wniosków
a naści
rodaku jabłuszko
a to czerwone z górnej półki
po kwarantannie
samo wyzwalające się z pilotem
od stoliczku nakryj się
i co tam szczekasz
znowu coś się nie podoba
no że robak ba
ale jaki ucywilizowany
sam z nad i kręci do
a tobie ta miedza we łbie
Od wczoraj do dzisiaj
coraz dalej
wyrosłam poza strach mamy
przeglądający się w
gestapowskich oficerkach
czerwony ślad dziadka zraszający
nieznany kawałek trawy
piwnice ojca
pocieszycielkę strapionych
nawet te kartki z napisem
równy podział
przyglądam się dniom
tym polskim
chwieją się na wietrze
kręcą
płyną obiecując
niepoprawna marzycielko
ciągle masz nadzieję
na stan stały
przeglądający się w
gestapowskich oficerkach
czerwony ślad dziadka zraszający
nieznany kawałek trawy
piwnice ojca
pocieszycielkę strapionych
nawet te kartki z napisem
równy podział
przyglądam się dniom
tym polskim
chwieją się na wietrze
kręcą
płyną obiecując
niepoprawna marzycielko
ciągle masz nadzieję
na stan stały
Odczepione ogniwo
Stefanowi
Kańczukowskiemu
długo trwało zanim
dorosłam do myśli
o tobie
po dziadku zostały
dziury
w owczym serdaku
i moich wspomnieniach
nie lubił
czerwonego koloru
wydawało się
zaczął się rozpływać
a odcieniem
zbebrał kule
przepraszam za każdą
niewypowiedzianą
świeczkę
trudno
Odwracając ziarna klepsydry
w tym pokoju zawsze będzie pachniało
zostawionym czasem, żyła babcia
zapach zastygł między stronamitrochę dziwi przestraszony wzrok córki
zatrzymujący się na starym kluczu
będzie cieszyć się dniami w tych ścianach
kochanie nie martw się ta cisza jest przyjazna
nie ma pustych miejsc
zbyt wiele historii złożyło ciepło w spokój piasku
Ogrzewając dni zbyt
słabe żeby tęsknić
kiedyś wyciągnę rękę po te bławatki
a ty rozchylisz błękit
róże położyłeś obok snu
biel najbardziej zachwycała
a teraz
powiedz
przygarniesz
przecież nie pozwolisz
podeptać ślepym butom
Osiągnąć poziom K2
między ścianami wiatru
staję skłębiona
unosząc swój kawałek nieba
dotarłam ocierając się
o ostre krawędzie
wystających potknięć
dotykam wysiłku
zapominając o Newtonie
skok myśli wyniósł
na wierzchołek
wbijając dumę dryfuję
pomiędzy kolorami
zamazującymi geoide
przechył
przyciągania przypomina
zarzuć następny czekan
jeśli chcesz się wyciągać
powyżej
skorupy dnia codziennego
staję skłębiona
unosząc swój kawałek nieba
dotarłam ocierając się
o ostre krawędzie
wystających potknięć
dotykam wysiłku
zapominając o Newtonie
skok myśli wyniósł
na wierzchołek
wbijając dumę dryfuję
pomiędzy kolorami
zamazującymi geoide
przechył
przyciągania przypomina
zarzuć następny czekan
jeśli chcesz się wyciągać
powyżej
skorupy dnia codziennego
Otwarta kartka
obudził się zaspany wers
za szybą wschodniego okna
obnażone ciało karmicielki
nagie w oczekiwaniu na nasiona
wiosenny deszcz budzi wszystko
tak jak moje odczuwanie
kwiaty, kwiaty
te w ogrodzie i w myślach
nadchodzi czas fruwających motyli
nawet starcze oczy wymieniają spojrzenia
Paraliż
czasem jestem jak daltonistka
poniedziałkowo -niedzielna wbita w obojętność
obowiązkowo zasiadam w kościelnej ławie
zaczyna wypływać jezusowa czerwień
tylko ja trzesąc się u stóp krzyża
boję się powyrywać gwoździe
parę dni w Czarnkowie
a moje miasto
takie maleńkie
wtulone w szum rzeki
gdy słońce
zajrzy w gwar uliczek
kolorem zadziwi
a moje miasto jest
latarnią
gdy w ciemnościach
szukam miejsca
wracają kroki
nawoływane światłem
starych kamieniczek
na dawnych pocztówkach
przechowywanych z
troską
widać jak się
zmieniało rosło
może nam teraz Janko
w nieba księgę
wpisze już tak na
stałe
Anno Domini bez określeń
niech rozrasta się
coraz dalej
Patykiem po piasku
małe planety z własna osią
prawdziwi bez oczu rąk i kroków
w snach
tylko w snach bezpieczni
grzecznie odłożeni na potem
śnisz
zagrzebana w sobie
Po
odcięciu
kiedy się
zatrzymam
puszczę cień
przygarnie
spadający deszcz
śladom
przykrytym falą
następnego dnia
zabroni szukać
obejmę sen
przeskakując
wspomnienia
nie odwrócę
milczenia
z drugiego końca
raczkuje
człowiek
chwytając moje
miejsce
Podróżując słowem
słone jezioro w Dżibuti
rozchylił się dzień jak
szereg muszli
ze zbielałymi szkieletami
na brzegu Lac Assal
słone róże zawiązały
kryształowe płatki
stoję wspomnieniem
przywianym znikąd
wpatrując się w równą
tafle
pod warstwą niby
szkła
zatonął odcień roślin
i tylko noc może to dzień
tu godzin się nie odlicza
wśród wulkanicznych
skał
szara mgła zamknęła
Przekonać Bumerang
w samo południe
wypuszczam
pluszowego motyla
dla dni
miękkich i kolorowych
niech będą wasze
dorosły wózek
supermarketu
obciążony
chwiejącymi się
kręgosłupikami
bliźniaczych drobin
zastygłych
wyczekującym spokojem
nawet nie dotkną
opakowań
czar sytej soboty
prysłby
naruszony palcem
strzał miniaturowego spojrzenia
dostrzegam
chmurne stemple wokół oczu
skręt serca dopełnia
słabnąca prośba
matki
tanie zrzynki wędlin
oddałabym moje
wypasione zakupy
gdyby bieda potrafiła
zapomnieć o dumi
Rozszczepiając dzień
trafiamy w kolory
poprzez gęstość chmur
widzę światło
opada na pofałdowaną
szarość
promienie, chciałabym któryś chwycić
odbić się
spojrzeć przeniknąć
to
jeszcze za wcześnie
nasze spotkanie to późniejszy
spacer
na razie mogę zadrzeć
głowę
szukać krawędzi porozumienia
dałeś mi nową wiosnę
ustawiając obok forsycje
krzak przystrojony żółtymi płatkami
ustawiając obok forsycje
krzak przystrojony żółtymi płatkami
mam zapomnieć
zamiast deszczowych
melodii
zacząć wygrywać samą
siebie
Rybka bez tajemnic
a spełnisz
spełnisz jego życzenia
na razie
złote trampki lśnią łuską
z pobliskiego bazaru
rażąco nowe jak ty
wtulone godziny
zaczną pobrzmiewać
sprana nutą
kwartet dłoni
stóp
z niebem obdartym z gwiazd
to wtedy zacznij wyciągać
te świecidełka
schowane za godzinami
Sięgając
odcieni podstawowych barw
bazie musnęły usta
niewinnie wiatr sfrunął na włosy
kwitną
krokusy
rozlana farba na skrzydłach motyli
i słońce bardziej złote
i słońce bardziej złote
pobiegnę z rozwianym wzrokiem
Skok z bandżi
ze świstem powietrza
haust strachu
zatrzymuje się
nad powierzchnią rozbicia
opłacona chęć Ikara
unosi bezpiecznie
na tło zaskoczonego nieba
akrobatyczne jojo
targa przez chwile
zawieszonym ciałem
rozrzucone okrzyki
zatrzaskują powieki
boję się
a codziennie uczę się latać
zdjęcie Sławomir Gumny
Spotkanie z Pragą
na moście Karola
kataryniarz
ubrany w czerwone
przygrywa akwarelom
z rozcieńczoną barwą
tu spojrzeniem można dotknąć godzin
jak w ruchu
słonecznego zadumania
ażurowa katedra
witrażami zamknęła światło
cieszy się święty Wit
rozkładając modły
przybliża niebu lata
budowania
wybiła właśnie
dwunasta
wychylając drewniane
postacie
zapiała śmierć niegrożna
odgrodzona murem
odgrodzona murem
przyciasny tłum
zaokrąglił kształt
placu
odlicza kolejne nawoływania
a uliczka Złota taka niedorosła
z maleńkimi domkami została
z wędrówki po mieście
zapach wieków
zbrązowił czas który się zatrzymał
Spotykam dni bez
jutra
pośród osobliwości Madame
Tisso
zastygłych lewą
częścią
wypchnięta czerwień
nie potrafi ożywić
zwiotczałego narządu
a ty się spóźniasz
chciałam tylko
powiedzieć
jeśli nic
nie potrafi przerwać
milczenia
to naucz mnie tamować
siebie
przestanę rzucać
następnym kamieniem
Sztuka dojrzewania
ileż to razy trzeba uprościć postać
oddając koniec początkowi
mlecze zostawione
wśród zieleni
trawników
skradają się
zamykając obraz
w jaskrawych
granicach
jeszcze nie wyklute
zadzierają z błękitem
strosząc kwiaty
nie wiedzą
za parę chwil
rozwieją siebie
dedykacja
z przymrużeniem oka
bo wiesz za tysiąc lat
nie
będzie nikt pamiętał nas
wśród tysięcy jezior
otoczonych gęstwiną
tylko jeden kolor jest
nad brzegiem baśń
skrada się cicho
otwierając kawałek po kawałku
boli mnie bo nie wiem
a jednak pozwalam
podaję klucz
klucz do siebie
Tam gdzie słońce nie zachodzi
pamięci Wojtka
nie martw się tylko umieramy
temperatura
rozchodzi się coraz dalej
zimno
odchodzimy
zmieniając bieguny
metafizyka pomiędzy mną a tobą
zostawi całe lata
dzisiaj fragment
z pnia który kieruję się gałęziami
Trzymając się pod językiem
ukryłam się w bardzo wygodnym miejscu
tuż przy cudzych myślach
w zgięciu
między pociemniałym a oślepiającym
zamarła od nadmiaru wrażeń
chwytam zniecierpliwione spojrzenie
w
połowie oddechu
gra wstępna
zaplątana w smak tego co może być
a jeśli zedrę z siebie bezruch
zostanę dziwką ?
wśród tłumu dłoni
zadzierających spódnice
Twoja
jak
letnia koszula
pachnąca
chabrem,
makiem
mokra wycierając
wspólne
kąty
założyłeś ją na siebie
w zamian
za ciepło
wciskając na palec
złoty kluczyk
otwierający drzwi
do łez i uśmiechów
zgromadzonych przy
kuchennym stole
Ubyło miejsca na
ciało stałe
idylla maleńka taka
a resztki dojada czas
siwizna dosięga
zmierzchu
staruszka oparta na lasce
rozdaje resztki sił
w bruzdach twarz
nabiera
przezroczystego wyrazu
znika
podchodząc pod serce
nie może już pracować
myślałam
lepiej kiedy nie schodzimy w dół
lepiej kiedy nie schodzimy w dół
Wąskimi uliczkami
Dedykacja dla Czarnkowa
posłuchaj
moje miasto nocą
wyśnisz
metalowe ramię
zszywające
noteckie brzegi
samotna
łąka
zaczepi zielnym
zapachem
wystawiła
topolową straż
połyskuje
ławicą drgających liści
wśród
mrugających neonów
strzelisty wiraż
kościelnej wieży
i
kasztanowy plac
złap
maturalny zapach
na
brzegu zielonej ławeczki
zapukaj
o brzasku by świtem otworzyć
okna
zaspanych kamieniczek
założą
papuzie fartuchy- przybrudzone
znowu
zabrakło budżetu na jakość farb
spójrz
w otwarty lufcik
mieszczańskiego przedpołudnia
jeszcze leżą ziewające
jaśki
czekają
na łokcie okienkowych dam
wychylą
się spoglądając na miasto oczami dnia
zaproszona wiosny
skinieniem
odwiedzam
porośnięte wzgórza
promienie zieleń
wyzłociły
słodkawą wonią
otaczając
dzika grusza zapach
unosi
czereśnia migdałowo
woła
różową morele
zdziwieniem kojarzę
jest gościem w tym obrazie
pawik figlarnie
okiem mruga
bielik służy za
przewodnika
świerszcz dołączył żwawo
raczy mnie muzyczną zabawą
przydrożne topole
wydoroślały
wysokie mocne
rozśpiewane
z nich ojca
drewniaki były na miare
stanęły teraz
ożywione
a dalej buczyna w skórzanej oprawie
miękkie liście
rozpościera nieśmiało
rozrzucone fiołki
skromnie patrzą
fioletowo , pachnąco, całość ozdabiajc
delikatny wietrzyk całując
fryzurę niedbale
zafrasował
kobiercem dróżkę
rozpościera
płatki kwiatom
pozabierał
Wpływ zawirowań cieplnych
po słonecznych dniach
deszcz, moknę
wystawiając twarz w stronę ulewy
miekną szepty ,miarowe gesty
spływają do wnętrza
oddycham na jutro
otwierając się na dzisiaj
już sama nie wiem
bardziej przyjmuję
siebie ciebie
po słonecznych dniach
deszcz, moknę
wystawiając twarz w stronę ulewy
miekną szepty ,miarowe gesty
spływają do wnętrza
oddycham na jutro
otwierając się na dzisiaj
już sama nie wiem
bardziej przyjmuję
siebie ciebie
Wybaczyć sobie
wielka sterta
drewnianych trupów
dotyka mojego
leżaka
obcieram pachnące
łzy
kołysały oczy na
lękliwych płatkach
czerwonymi
znamionami
smakował czerwiec
niepotrzebne
czereśnie
wam czas pociął
serca
odchodzicie
dla was nie ma domu
starców
Z nieba
błękitem
niebieskie oczy spojrzały
spod obłoków
przymrużyłam
powieki
tak ciepło
okrywa
spokojem
schylając się
po
niezapominajki
podniosłam różaniec
zwykłe
paciorki
smakujące
chlebem
Z podwiniętymi rękawami
dedykacja między świeczkami
kolejny wdech powielił dzień
nabrzmiały mlekiem matki
nie jest już biały
przestałeś się pytać
co jest po drugiej stronie domu
zapach dzikiego gniazda
przywołał odpowiedź
a jeśli za ciężko
otwórz pięści
jeszcze raz otworzę świt
zawinięty w rąbek nieba
Z tobą również
wybacz- mruczę pod nosem
karmiłam słońce
czyste ręce zobacz
niekończący się ocean zdarzeń
rozbił początek
jestem
twoją Odyseją
zostawioną za oknem
wyrwaną ze snu
dla jednego motyla
ociekam ofiarą zawsze tą obok
Za mało żeby pomyśleć
potrafię wysłuchać Big Bangu
chociaż nie smakowałam plazmy
nawet nie pomyślałam
dałeś światło
zabierając je co roku
co tobie
powiem
co zrobię
kiedy
biały karzeł stanie
za plecami krzyża
Za pięć
minut do nieba
policzek dostanie czas
został w tyle drabiniasty
wóz z karym
wyskubany zapach
polnych róż
uwiązł w ciasnym
prześwicie
wczoraj
nie chcę przystanąć
spocone teraz
wydłuża
odległość
prędzej
zdążę przed zachodem słońca
nie stać mnie na czerwień
nie patrz jak wyprzedzając siebie
gubię następny paciorek
zamykając dzień
świeca zadrgała chyląc płomień
gwałtowny podmuch zgasił światło
ostatnie iskry spływają za horyzont
z rogu mojej kuchni wydreptała ciemność
już nie chowa się w cieniu
przykryła nie umyte naczynia
podsunęła bujany fotel
siedzę mając ją za plecami
stare stopy oparte na biegunach kołyszą
falą spokoju
zgadła
mam chęć
pobyć sam na sam ze sobą
wtulam
się w nią
cicha ciepła nie prosząca o nic
kocie oczy zajęte
harcami
nie
dostrzegą swojej pani
mogę trwać tak dalej
z oddali dochodzi gwar zapalanych
żarówek
to
miasto żyje nocą
mam
na wyciagnięcie ręki powrót do ruchu
za
chwilę szepcze mi oddech
odpoczywaj minutami w bezruchu
w
falach ciszy nieczęsto przebywasz
to
twój czas
pomiędzy dniem a nocą
Zmiana czasu
mogę dać sobie
marzenia
sen unoszący się
wśród gwiazd
kiedyś pomiędzy
wczoraj
a dzisiaj
stanie twój zarys
otworze zmęczone serce
wtulę się cicho bez
pośpiechu
nie spłoszę słów
zapełniających miejsce
usłyszę szelest
spadających kropel
zetrę z policzka
tęsknotę
już nie ma nocy
jesteś dniem
Zmiana świateł
,,synku to nie na ciebie pada
to
na tę panią z parasolem”
pomiędzy wczorajszym deszczem
a spóźnionym słońcem
odliczam plamy
zabrudzonego błękitu
wściekły grymas
już dawno wyostrzył brwi
denerwują moknący obok
rozpryskując kałuże
zachlapali
wyliczankę strat
składam siebie
po co zatrzymywać
jeśli pada tylko
Znad Noteci
szumią noteckie
brzegi
wysoka trawa
gnie tors
zawołam z nad
mojej rzeki
to stado białych
mew
wzbije się
między przestworza
popłyną ptasie
obłoki
a z
nimi wiatru pieśń
emigrantki nie tylko
chwalą
Bałtyku
brzegi
chcą rozszerzyć
bursztynowy szlak
odwiedzają skraje Noteci
na morskich
falach mając swój dom
z wartkim nurtem upływa szlak
wodny
żłobiąc swój bieg
przy innym brzegu tej samej rzeki
stanie człowiek
wsłuchując się w toń
zachwyci się
wodnym śpiewem
pozdrowi ptaki z nad mojej rzeki
co niosą echo słów
ta sama Noteć łączy nasze
drogi
nie wiedząc że
razem stoimy tu
Zwrot przez ramię
jakie są
twoje gwiazdy
moje
polskie i licho świecą
klęczę
od tylu lat
wśród rozpadających się słów
na klęczniku brudnym od intryg
popatrz jak poukładane są przykazania
tak tak w myślach
w dłoni wyrwany kawałek języka
starał
się poskładać rozbitą tablice
a mojżeszowy krzew przestał być modny
Cynthia
jej przestrzeń była płynna
.chłodna i spokojna.
wyczuwała kolor krystaliczno-szmaragdowy.
wyczuwała kolor krystaliczno-szmaragdowy.
nie wiedziała co to jest dno,
bo była bezkresna
bezczas płynący sam w sobie. zdawało jej się
że związana jest z czymś drugim. takim samym
i bezpiecznym. uczyło ja wznosić się, opadać
bez powierzchni. czasami czuła bliskość
w obrębie, który nie potrafiła wyznaczyć.
a jednak zauważała mniejsze części, szybko
krążyły mając to czego nie miała. namacalne
odległości, zazdrościła im tego poruszania się
bezczas płynący sam w sobie. zdawało jej się
że związana jest z czymś drugim. takim samym
i bezpiecznym. uczyło ja wznosić się, opadać
bez powierzchni. czasami czuła bliskość
w obrębie, który nie potrafiła wyznaczyć.
a jednak zauważała mniejsze części, szybko
krążyły mając to czego nie miała. namacalne
odległości, zazdrościła im tego poruszania się
dotykania przy pomocy
długich kończyn
zakończonych bardzo
zwinnymi palcami.
przychodziły do niej,
czuła jak się zanurzają
lub rozsuwają ją przy
pomocy dłoni. musiało
ich być więcej. w tej chwili poczuła coś dziwnego.
ta część o której
myślała, że jest jej zaczęła się
unosić. przesuwać
bliżej miejsca z którego przychodziły.
zobaczyła oślepiająco białą plażę. widziała i czuła.
zobaczyła oślepiająco białą plażę. widziała i czuła.
miała kształt i nie
wiedziała jak go nazwać .dotykał
kryształków, było ich
pełno. z wewnątrz usłyszała głos
do ostatniej kropli
soli będziesz żyć.
Monolog wiosenny
czego
chce wśród dni, blasków spojrzeń?
zwykłego kąta z cichym wnętrzem
trudno uwierzyć, można mieć dosyć wiatru
bliskości rozplatającej włosy
naturalnie podchodzę do życia
wystarczy ciepło rozkwitające dalej
nie myślę o miłości- widzę ptaka
barwne skrzydła i to zderzenie
zwykłego kąta z cichym wnętrzem
trudno uwierzyć, można mieć dosyć wiatru
bliskości rozplatającej włosy
naturalnie podchodzę do życia
wystarczy ciepło rozkwitające dalej
nie myślę o miłości- widzę ptaka
barwne skrzydła i to zderzenie
Poza czasem
mały
biały domek i malwy
jeszcze wiatr kołyszący gałęzie
wczorajszy zapach to czas glinianego dzbanka
prosty, złożony w malowanym kufrze
nieraz słyszę bicie serca ze śpiewem poranka
zaróżowione wtedy , zawstydzone
pośród złotych kłosów
szukało smaku razowego chleba
jeszcze wiatr kołyszący gałęzie
wczorajszy zapach to czas glinianego dzbanka
prosty, złożony w malowanym kufrze
nieraz słyszę bicie serca ze śpiewem poranka
zaróżowione wtedy , zawstydzone
pośród złotych kłosów
szukało smaku razowego chleba
Teoria bezwzględności
tkwi w nas galop z rozwianą grzywą
na łąkach, niech będą szmaragdowe
z falą unoszącą zwiewne kroki
nieraz trzeba unieść się trochę wyżej
podskoczyć o te parę centymetrów
spojrzeć w twarz jasnej kuli
pooddychać swoją niewiedzą
jak łatwo podzielić przestrzeń
na biel i czerń
zapomnieć o trudniejszych barwach
szary odcień najbardziej nagi
jest w chwili zmartwychwstania
obdarty brudas, który rozdaje
życie na prawo i lewo
a może nie jest słaby
potrafi dać to co ma
na łąkach, niech będą szmaragdowe
z falą unoszącą zwiewne kroki
nieraz trzeba unieść się trochę wyżej
podskoczyć o te parę centymetrów
spojrzeć w twarz jasnej kuli
pooddychać swoją niewiedzą
jak łatwo podzielić przestrzeń
na biel i czerń
zapomnieć o trudniejszych barwach
szary odcień najbardziej nagi
jest w chwili zmartwychwstania
obdarty brudas, który rozdaje
życie na prawo i lewo
a może nie jest słaby
potrafi dać to co ma
To co nieraz zostaje
tyle w
nas ciszy kiedy zasiadamy w dolinie
zanurzeni w płacz wierzby niosącej prośby
o czas, który zaplatany w przebytych godzinach
nagle woła -jak echo odbijające się o to co było
to, że jestem kobietą nieraz usprawiedliwia żal
jakąś tęsknotę ukrytą wewnątrz- kiedy potrafiłeś
otworzyć mnie na oścież i razem oddychaliśmy
tym widokiem roztoczonym przed nami
szkoda, że tak szybko mija świeżość słów
a usta tracą swoją barwę, jeszcze nieraz źrenice
błyszczą wypatrując horyzontu, jak białego obłoku
nagle pojawia się i tak beztrosko podąża dalej
zanurzeni w płacz wierzby niosącej prośby
o czas, który zaplatany w przebytych godzinach
nagle woła -jak echo odbijające się o to co było
to, że jestem kobietą nieraz usprawiedliwia żal
jakąś tęsknotę ukrytą wewnątrz- kiedy potrafiłeś
otworzyć mnie na oścież i razem oddychaliśmy
tym widokiem roztoczonym przed nami
szkoda, że tak szybko mija świeżość słów
a usta tracą swoją barwę, jeszcze nieraz źrenice
błyszczą wypatrując horyzontu, jak białego obłoku
nagle pojawia się i tak beztrosko podąża dalej
A kiedy strącimy motyla
nie zapomnę jej krzyku
„ znajdziecie mnie wiosną,
powiecie, że się zmieniłam”
przysiadła w ogrodzie
zacierając osłabione kontury
dobrze wydychać milczenie
nie musi mieć rąk
nie musi mieć nóg
wystarczy stary kokon
Suzhou zgarnęło ciszę
właśnie Hou Po
zaczęły gubić płatki
czerwonawe takie jak lubiła
wygasły dotykając spojrzenia
Suzhou- miasto klasycznych chińskich
ogrodów
Hou Po- tak potocznie w Chinach nazywa
się magnolie
Dłonie
smukłe ciepło
z wtopioną
siną siatką
żył
suche kości
obciągnięte
wilgocią
elastyczne nie uciekną
trzymam
ścięgna
łapcie pulchny
okrzyk
miło dotknąć
dziecięcego świtu
piastować narodzony okruch
tuż przy piersiach
a teraz zostawcie
światło
obejmiecie ciemność
gasząc powieki
przenosicie
się
z białego w
czerń
tak
wam udaje się
przemieszczać
nie widzicie granicy
modlitwa
nie
proszę o nic
te ptaki to dar-
śpiewem dodają sił
czerwone maki
gną się na wietrze
tak
krucho jak każdy dzień
wysmukłe
drzewa zieloną twarzą
przypominają z
czego zrobiliśmy krzyż
cichy świt zagląda do końca snu
mam
iść
słońce rozgrzewa ciało
nie zmarznie
rodząca się myśl
potknięcia są ulgą
gdy
głową wadzę o błękit
zbyt dumna
jestem wśród chmur
siadam nad rzeką
obmywając stopy
czuję
się lżejsza bez złych chwil
z niewinnym
odbiciem nie pobrudzę chleba
mogę spożyć
mądrość słów
czuję modlitwę
ona jest we mnie
dotyka mnie krawędzią
jesteś wokół i we mnie
nie muszę szukać to Ty
Mali i wielcy
widziałam dzisiaj bezdomną o niebieskich oczach
dwa kawałki lazuru pośród szarych obłoków
spadały lokami poruszane wiatrem na brudną skórę
dwa kawałki lazuru pośród szarych obłoków
spadały lokami poruszane wiatrem na brudną skórę
niewinne spojrzenie dziecka
dorosłe poma
zone ciało
lekkie takie
trzy plastikowe torby
dorobek wczoraj i dzisiaj
i koc szary jak zmierzch który dobiega
do zachodzącego słońca
dorosłe poma
lekkie takie
trzy plastikowe torby
dorobek wczoraj i dzisiaj
i koc szary jak zmierzch który dobiega
do zachodzącego słońca
widziałam dzisiaj bezdomną
moje oczy były wyżej
a może jej
bo zna tę stronę czasu
gdzie ja boję się przedostać
moje oczy były wyżej
a może jej
bo zna tę stronę czasu
gdzie ja boję się przedostać
Zapomnieć czy zapamiętać
chciałabym pomyśleć o
ale wolę wiatr i maki
nie interesuje mnie poranna gonitwa
z obrazem tkwiącym w kolumnach
mokrych od farby
za nim wyschnie to
uwaga uwaga nadjeżdża metro
złap mnie złap
na stacji twojej śniadanie rogale z masłem
i obłok z porannej kawy przysiadł na szybie
ale wolę wiatr i maki
nie interesuje mnie poranna gonitwa
z obrazem tkwiącym w kolumnach
mokrych od farby
za nim wyschnie to
uwaga uwaga nadjeżdża metro
złap mnie złap
na stacji twojej śniadanie rogale z masłem
i obłok z porannej kawy przysiadł na szybie
gdzieś w kącie pobili chłopaka i bezdomny
bez zębów wspomaga moje ja
monetę podaję
to na wieczność dla mnie
bez zębów wspomaga moje ja
monetę podaję
to na wieczność dla mnie
a wiatr wiosenny urwis uniósł
jeden z płatków
dlaczego to nie byłam ja
jeden z płatków
dlaczego to nie byłam ja
odległośc skonfigurowana
dawno z tobą nie rozmawiałam
miejsca w których jesteś widoczny
zostały za mną w starym świecie
pachnącym zbożem i łąką
po której łatwo było stąpać bosym stopom
miejsca w których jesteś widoczny
zostały za mną w starym świecie
pachnącym zbożem i łąką
po której łatwo było stąpać bosym stopom
mój czas przyspieszył
patrząc w szybę czerwonego autobusu
zastanawiam się czy nie byłeś tylko we śnie
bezkształtny lub widziany
z imieniem rozpoznawanym
przez większość siedzących tu ludzi
mieszanka pigmentu nazw wybranych dla kogoś
kto w tej chwili przyjmuje pasażera mijanego karawanu
patrząc w szybę czerwonego autobusu
zastanawiam się czy nie byłeś tylko we śnie
bezkształtny lub widziany
z imieniem rozpoznawanym
przez większość siedzących tu ludzi
mieszanka pigmentu nazw wybranych dla kogoś
kto w tej chwili przyjmuje pasażera mijanego karawanu
dostałam jedno skrzydło i strach
boję się pustki
jeśli nie ma nic
nie dowiem się jak niebo przemieszczając światło
boję się pustki
jeśli nie ma nic
nie dowiem się jak niebo przemieszczając światło
otwiera małe miejsce dla mnie
myślę o słowach- za małe
żeby opisać burze rozdzierającą niebo
krew płynącą pośród grudek
ziemi
Pierwszy i ostatni
wypożyczono na chwile elfa powietrze
zmieszało się z zapachem fiołów
a niebo zielone, miękkie jak mchy
kwiaty z przezroczystych płatów
zsuwały kawałki tęczy
śpiewał wiatr i dudnił uderzając
w zastygłe okno
na szybie zatrzymał się motyl
jeden z wielu części
wypożyczono go na siedem dni
życie tonie w kontrastach
ja liczę dwie barwy
a słońce tonie w odcieniach czerwieni
jakby wołało o pomoc
zmieszało się z zapachem fiołów
a niebo zielone, miękkie jak mchy
kwiaty z przezroczystych płatów
zsuwały kawałki tęczy
śpiewał wiatr i dudnił uderzając
w zastygłe okno
na szybie zatrzymał się motyl
jeden z wielu części
wypożyczono go na siedem dni
życie tonie w kontrastach
ja liczę dwie barwy
a słońce tonie w odcieniach czerwieni
jakby wołało o pomoc
rozmowy ze słońcem
Rozmowy ze słońcem
były wojny łzy słone i białe
śmierć
cicho podchodzi do szczeliny otwartego okna
letnie noce szepty kochanków
śpiew
wśród gwiazd wyśmianych dzisiaj
błękit wsparty o ścianie kwitnącej glicynii
i poranek rozpoczyna nowy dzień
zapach tego co na stole
chleb jak stara księga przypomina
jestem
były wojny łzy słone i białe
śmierć
cicho podchodzi do szczeliny otwartego okna
letnie noce szepty kochanków
śpiew
wśród gwiazd wyśmianych dzisiaj
błękit wsparty o ścianie kwitnącej glicynii
i poranek rozpoczyna nowy dzień
zapach tego co na stole
chleb jak stara księga przypomina
jestem
linie papilarne
czasami jestem ptakiem
wspomnieniem lotu
wiatrem
błądzącym między płatkami maków
pozostało coś we mnie
słone, deszczowe
może to krople rosy zmywają
resztki nocy
teraz widzę lepiej
wspomnieniem lotu
wiatrem
błądzącym między płatkami maków
pozostało coś we mnie
słone, deszczowe
może to krople rosy zmywają
resztki nocy
teraz widzę lepiej
myślę o słowach- za małe
żeby opisać burze rozdzierającą niebo
krew płynącą pośród grudek
ziemi
na samym dnie dnia
to było wtedy kiedy miała na sobie
zieloną sukienkę
rude włosy pełne słońca
usta wyjątkowo czerwone
zmarszczki skupione małymi pajączkami
chciałabym
to nie ja to czas oddał pokłon
w płucach powiew, wdycham go
jak dotyk innego miejsca
a może to ta druga starsza od pierwszej
zieloną sukienkę
rude włosy pełne słońca
usta wyjątkowo czerwone
zmarszczki skupione małymi pajączkami
chciałabym
to nie ja to czas oddał pokłon
w płucach powiew, wdycham go
jak dotyk innego miejsca
a może to ta druga starsza od pierwszej
rozumie znaczenie odległości
4 maja 2010
poza czasem
mały biały domek i malwy
jeszcze wiatr kołyszący gałęzie
wczorajszy zapach to czas glinianego dzbanka
prosty, złożony w malowanym kufrze
nieraz słyszę bicie serca ze śpiewem poranka
zaróżowione wtedy , zawstydzone
pośród złotych kłosów
szukało smaku razowego chleba
dosyć
jesteśmy bezdomni
tak daleko nam do siebie
jeszcze wiatr kołyszący gałęzie
wczorajszy zapach to czas glinianego dzbanka
prosty, złożony w malowanym kufrze
nieraz słyszę bicie serca ze śpiewem poranka
zaróżowione wtedy , zawstydzone
pośród złotych kłosów
szukało smaku razowego chleba
dosyć
jesteśmy bezdomni
tak daleko nam do siebie
4 maja 2010
siła przetwarzania
łatwiej mi być trubadurem sztormu wewnątrz roztańczonej fali
noszę ją jak zamknięte dziecko
prostsze jest wycie wiatru składającego jęzory piasku
na brzegu ,który zatapia rozterka
kocham słońce- nie zaprzeczę , że pięknie wygląda dzień zawinięty w światło
wpatruję się w deszcz jest oczywisty jak ściana kamienia
potrafisz przeniknąć kamień ?
-zapytałam kiedyś silniejszy oddech nadchodzącej burzy
...
po przeciwnej stronie przyciągania twarze przykrywa pył
liczę ziarna piasku i przytulam się do ziemi
jedno
drugie
równowaga?
noszę ją jak zamknięte dziecko
prostsze jest wycie wiatru składającego jęzory piasku
na brzegu ,który zatapia rozterka
kocham słońce- nie zaprzeczę , że pięknie wygląda dzień zawinięty w światło
wpatruję się w deszcz jest oczywisty jak ściana kamienia
potrafisz przeniknąć kamień ?
-zapytałam kiedyś silniejszy oddech nadchodzącej burzy
...
po przeciwnej stronie przyciągania twarze przykrywa pył
liczę ziarna piasku i przytulam się do ziemi
jedno
drugie
równowaga?
19 maja 2012
kolebka
wśród korzeni zasnę
cicho tu ,przytulnie
wtulę się w ciało matki
a wiosna wije zieleń i słońce
chciałoby zabrać sen
zniknę wśród deszczu
popłynę w stronę wspomnień
schylisz się i dotkniesz śladów
i jeszcze czerwień tak gorąco
prosi o miłość
gdy usta przy zachodzie
i oczy wpatrzone w wąską przestrzeńPierwszy i ostatni
cicho tu ,przytulnie
wtulę się w ciało matki
a wiosna wije zieleń i słońce
chciałoby zabrać sen
zniknę wśród deszczu
popłynę w stronę wspomnień
schylisz się i dotkniesz śladów
i jeszcze czerwień tak gorąco
prosi o miłość
gdy usta przy zachodzie
i oczy wpatrzone w wąską przestrzeńPierwszy i ostatni
wypożyczono na chwile elfa powietrze
zmieszało się z zapachem fiołów
a niebo zielone, miękkie jak mchy
kwiaty z
zmieszało się z zapachem fiołów
a niebo zielone, miękkie jak mchy
kwiaty z
łączącą dzień i noc
4 maja 2010
z zapisu codziennego
sąsiedzi zaglądają przez uchylone myśli
złote paciorki , sznury gwiazd
nie wszyscy śpią
wspomnienie jak puchaty kot dociera
do białej poduszki
rozkłada się na prześcieradle
zmęczone ręce, szukają znanego kształtu
dłoni ze śmiesznym znaczkiem
niebieska litera, którą nakreśliła młodość
serce odpływa
dla ciebie koncert po dwunastej
już wiem że miłość to zbyt barwny motyl
przysiada w słoneczne dni na pachnących łąkach
czuję ciepły wiatr i pocałunki
delikatny szmer zostawionych godzin
nigdy więcej
odchodzisz zostawiając samotne sny
złote paciorki , sznury gwiazd
nie wszyscy śpią
wspomnienie jak puchaty kot dociera
do białej poduszki
rozkłada się na prześcieradle
zmęczone ręce, szukają znanego kształtu
dłoni ze śmiesznym znaczkiem
niebieska litera, którą nakreśliła młodość
serce odpływa
dla ciebie koncert po dwunastej
już wiem że miłość to zbyt barwny motyl
przysiada w słoneczne dni na pachnących łąkach
czuję ciepły wiatr i pocałunki
delikatny szmer zostawionych godzin
nigdy więcej
odchodzisz zostawiając samotne sny
4 maja 2010
Na szarym tle barwne plamy
palec stopy dotknął chłodu walczącego
z pierwszym promieniem. szeleszczą liście
tuż zza oknem następny poranek wkroczył
do życia. myślę o sprawach banalnych.
lawendowe powietrze- z takim kolorem w płucach
zatrzymałabym zapach leśnych zaułków. wilgoć
paproci z kroplami w których blady fiolek wyciągając
łodygę dotyka marzeń.
zieleń w oczach i w kolorze drzew, jestem pierwotna.
skąd krew czerpie źródło? najłatwiej z serca.
nienawiść i spokój potrafię zmieścić nie zastanawiając się nad
wielkością. zanurzam się w czerwieni, a potem chwytam równo
złożony ręcznik- zielony, jak tłumaczenie wszystkiego.
z pierwszym promieniem. szeleszczą liście
tuż zza oknem następny poranek wkroczył
do życia. myślę o sprawach banalnych.
lawendowe powietrze- z takim kolorem w płucach
zatrzymałabym zapach leśnych zaułków. wilgoć
paproci z kroplami w których blady fiolek wyciągając
łodygę dotyka marzeń.
zieleń w oczach i w kolorze drzew, jestem pierwotna.
skąd krew czerpie źródło? najłatwiej z serca.
nienawiść i spokój potrafię zmieścić nie zastanawiając się nad
wielkością. zanurzam się w czerwieni, a potem chwytam równo
złożony ręcznik- zielony, jak tłumaczenie wszystkiego.
4 maja 2010
wewnątrz piramidy
w krainie cieni kloszard nie jest tak brudny
jak przy świetle dnia
wąski obszar pomiędzy błękitem, a popiołem
zależny od nacisku godzin
skowronek wzbił się w przestrzeń i śpiewem
rozpala iskrę
przy której brudne ręce wydaja się czyste
chciałam pisać o miłości, ale tyle zakamarków
wyłania się codziennie
z drugiej strony i pod liściem mrok
jak przy świetle dnia
wąski obszar pomiędzy błękitem, a popiołem
zależny od nacisku godzin
skowronek wzbił się w przestrzeń i śpiewem
rozpala iskrę
przy której brudne ręce wydaja się czyste
chciałam pisać o miłości, ale tyle zakamarków
wyłania się codziennie
z drugiej strony i pod liściem mrok
krynoliny, koronki i klepsydra
nie wiem czy jest po kiedy dojdę
do ostatniej myśli tu
lub jak na morzu zasnę wtulając się w coś
nie znam innego alfabetu
mogę tylko szanować wiatr i brzozę
biały pień o który lubię opierać plecy
gdy nagły wiatr rwie liście
nie martwię się o różowy kolor
szanuję go za czas, który przyniósł rumieńce
młodym kobietom
i jeszcze baśnie
fantazje żyjące obok
Pierwszy i ostatni
wypożyczono na chwile elfa powietrze
zmieszało się z zapachem fiołów
a niebo zielone, miękkie jak mchy
kwiaty z przezroczystych płatów
zsuwały kawałki tęczy
śpiewał wiatr i dudnił uderzając
w zastygłe okno
na szybie zatrzymał się motyl
jeden z wielu części
wypożyczono go na siedem dni
życie tonie w kontrastach
ja liczę dwie barwy
a słońce tonie w odcieniach czerwieni
jakby wołało o pomoc
zmieszało się z zapachem fiołów
a niebo zielone, miękkie jak mchy
kwiaty z przezroczystych płatów
zsuwały kawałki tęczy
śpiewał wiatr i dudnił uderzając
w zastygłe okno
na szybie zatrzymał się motyl
jeden z wielu części
wypożyczono go na siedem dni
życie tonie w kontrastach
ja liczę dwie barwy
a słońce tonie w odcieniach czerwieni
jakby wołało o pomoc
rozmowy ze słońcem
były wojny łzy słone i białe
śmierć
cicho podchodzi do szczeliny otwartego okna
letnie noce szepty kochanków
śpiew
wśród gwiazd wyśmianych dzisiaj
błękit wsparty o ścianie kwitnącej glicynii
i poranek rozpoczyna nowy dzień
zapach tego co na stole
chleb jak stara księga przypomina
jestem
były wojny łzy słone i białe
śmierć
cicho podchodzi do szczeliny otwartego okna
letnie noce szepty kochanków
śpiew
wśród gwiazd wyśmianych dzisiaj
błękit wsparty o ścianie kwitnącej glicynii
i poranek rozpoczyna nowy dzień
zapach tego co na stole
chleb jak stara księga przypomina
jestem
linie papilarne
czasami jestem ptakiem
wspomnieniem lotu
wiatrem
błądzącym między płatkami maków
pozostało coś we mnie
słone, deszczowe
może to krople rosy zmywają
resztki nocy
teraz widzę lepiej
wspomnieniem lotu
wiatrem
błądzącym między płatkami maków
pozostało coś we mnie
słone, deszczowe
może to krople rosy zmywają
resztki nocy
teraz widzę lepiej
myślę o słowach- za małe
żeby opisać burze rozdzierającą niebo
krew płynącą pośród grudek ziemi
na samym dnie dnia
to było wtedy kiedy miała na sobie
zieloną sukienkę
rude włosy pełne słońca
usta wyjątkowo czerwone
zmarszczki skupione małymi pajączkami
chciałabym
to nie ja to czas oddał pokłon
w płucach powiew, wdycham go
jak dotyk innego miejsca
a może to ta druga starsza od pierwszej
zieloną sukienkę
rude włosy pełne słońca
usta wyjątkowo czerwone
zmarszczki skupione małymi pajączkami
chciałabym
to nie ja to czas oddał pokłon
w płucach powiew, wdycham go
jak dotyk innego miejsca
a może to ta druga starsza od pierwszej
rozumie znaczenie odległości
4 maja 2010
poza czasem
mały biały domek i malwy
jeszcze wiatr kołyszący gałęzie
wczorajszy zapach to czas glinianego dzbanka
prosty, złożony w malowanym kufrze
nieraz słyszę bicie serca ze śpiewem poranka
zaróżowione wtedy , zawstydzone
pośród złotych kłosów
szukało smaku razowego chleba
dosyć
jesteśmy bezdomni
tak daleko nam do siebie
jeszcze wiatr kołyszący gałęzie
wczorajszy zapach to czas glinianego dzbanka
prosty, złożony w malowanym kufrze
nieraz słyszę bicie serca ze śpiewem poranka
zaróżowione wtedy , zawstydzone
pośród złotych kłosów
szukało smaku razowego chleba
dosyć
jesteśmy bezdomni
tak daleko nam do siebie
4 maja 2010
siła przetwarzania
łatwiej mi być trubadurem sztormu
wewnątrz roztańczonej fali
noszę ją jak zamknięte dziecko
prostsze jest wycie wiatru
składającego jęzory piasku
na brzegu ,który zatapia rozterka
kocham słońce
nie zaprzeczę , że pięknie wygląda dzień
zawinięty w światło
wpatruję się w deszcz
jest oczywisty jak kamienna ściana
potrafisz ją przeniknąć ?
...
po przeciwnej stronie przyciągania twarze przykrywa pył
liczę ziarna piasku i przytulam się do ziemi
jedno
drugie
równowaga?
wewnątrz roztańczonej fali
noszę ją jak zamknięte dziecko
prostsze jest wycie wiatru
składającego jęzory piasku
na brzegu ,który zatapia rozterka
kocham słońce
nie zaprzeczę , że pięknie wygląda dzień
zawinięty w światło
wpatruję się w deszcz
jest oczywisty jak kamienna ściana
potrafisz ją przeniknąć ?
...
po przeciwnej stronie przyciągania twarze przykrywa pył
liczę ziarna piasku i przytulam się do ziemi
jedno
drugie
równowaga?
19 maja 2012
kolebka
wśród korzeni zasnę
cicho tu ,przytulnie
wtulę się w ciało matki
a wiosna wije zieleń i słońce
chciałoby zabrać sen
zniknę wśród deszczu
popłynę w stronę wspomnień
schylisz się i dotkniesz śladów
i jeszcze czerwień tak gorąco
prosi o miłość
gdy usta przy zachodzie
i oczy wpatrzone w wąską przestrzeń
łączącą dzień i noc
cicho tu ,przytulnie
wtulę się w ciało matki
a wiosna wije zieleń i słońce
chciałoby zabrać sen
zniknę wśród deszczu
popłynę w stronę wspomnień
schylisz się i dotkniesz śladów
i jeszcze czerwień tak gorąco
prosi o miłość
gdy usta przy zachodzie
i oczy wpatrzone w wąską przestrzeń
łączącą dzień i noc
4 maja 2010
z zapisu codziennego
złote paciorki , sznury gwiazd
nie wszyscy śpią
wspomnienie jak puchaty kot dociera
do białej poduszki
rozkłada się na prześcieradle
zmęczone ręce, szukają znanego kształtu
dłoni ze śmiesznym znaczkiem
niebieska litera, którą nakreśliła młodość
serce odpływa
dla ciebie koncert po dwunastej
już wiem że miłość to zbyt barwny motyl
przysiada w słoneczne dni na pachnących łąkach
czuję ciepły wiatr i pocałunki
delikatny szmer zostawionych godzin
nigdy więcej
odchodzisz zostawiając samotne sny
nie wszyscy śpią
wspomnienie jak puchaty kot dociera
do białej poduszki
rozkłada się na prześcieradle
zmęczone ręce, szukają znanego kształtu
dłoni ze śmiesznym znaczkiem
niebieska litera, którą nakreśliła młodość
serce odpływa
dla ciebie koncert po dwunastej
już wiem że miłość to zbyt barwny motyl
przysiada w słoneczne dni na pachnących łąkach
czuję ciepły wiatr i pocałunki
delikatny szmer zostawionych godzin
nigdy więcej
odchodzisz zostawiając samotne sny
4 maja 2010
Na szarym tle barwne plamy
palec stopy dotknął chłodu walczącego
z pierwszym promieniem. szeleszczą liście
tuż zza oknem następny poranek wkroczył
do życia. myślę o sprawach banalnych.
lawendowe powietrze- z takim kolorem w płucach
zatrzymałabym zapach leśnych zaułków. wilgoć
paproci z kroplami w których blady fiolek wyciągając
łodygę dotyka marzeń.
zieleń w oczach i w kolorze drzew, jestem pierwotna.
skąd krew czerpie źródło? najłatwiej z serca.
nienawiść i spokój potrafię zmieścić nie zastanawiając się nad
wielkością. zanurzam się w czerwieni, a potem chwytam równo
złożony ręcznik- zielony, jak tłumaczenie wszystkiego.
z pierwszym promieniem. szeleszczą liście
tuż zza oknem następny poranek wkroczył
do życia. myślę o sprawach banalnych.
lawendowe powietrze- z takim kolorem w płucach
zatrzymałabym zapach leśnych zaułków. wilgoć
paproci z kroplami w których blady fiolek wyciągając
łodygę dotyka marzeń.
zieleń w oczach i w kolorze drzew, jestem pierwotna.
skąd krew czerpie źródło? najłatwiej z serca.
nienawiść i spokój potrafię zmieścić nie zastanawiając się nad
wielkością. zanurzam się w czerwieni, a potem chwytam równo
złożony ręcznik- zielony, jak tłumaczenie wszystkiego.
wewnątrz piramidy
w krainie cieni kloszard nie jest tak brudny
jak przy świetle dnia
wąski obszar pomiędzy błękitem, a popiołem
zależny od nacisku godzin
skowronek wzbił się w przestrzeń i śpiewem
rozpala iskrę
przy której brudne ręce wydaja się czyste
chciałam pisać o miłości, ale tyle zakamarków
wyłania się codziennie
z drugiej strony i pod liściem mrok
jak przy świetle dnia
wąski obszar pomiędzy błękitem, a popiołem
zależny od nacisku godzin
skowronek wzbił się w przestrzeń i śpiewem
rozpala iskrę
przy której brudne ręce wydaja się czyste
chciałam pisać o miłości, ale tyle zakamarków
wyłania się codziennie
z drugiej strony i pod liściem mrok
krynoliny, koronki i klepsydra
nie wiem czy jest po kiedy dojdę
do ostatniej myśli tu
lub jak na morzu zasnę wtulając się w coś
nie znam innego alfabetu
mogę tylko szanować wiatr i brzozę
biały pień o który lubię opierać plecy
gdy nagły wiatr rwie liście
nie martwię się o różowy kolor
szanuję go za czas, który przyniósł rumieńce
młodym kobietom
i jeszcze baśnie
fantazje żyjące obok
trzy spotkania
rozpoczyna się bieg w stronę słońca
mruczy kot cierpliwie czekając na mleko
za oknem kogut siedzi na metalowym ogrodzeniu
znikł czas w którym potrafił piać o poranku
gorąca kawa lub herbata,włączam telewizor
chwila przed progiem
za
krople deszczu spływają w takt tego co niesie dusza
chciałabym nazwać ją kolibrem i mieć nadzieję
na skrzydłach złotych w stronę tej części
niezbadanej
gdzieś pomiędzy czasem właściwym i tym co
zatrzyma oddech
zapiszę siebie na póżniej
w ścisku powracających kroków i póżniej przytulając
szarą poduszkę
zapadam w sen
biegnę, po zielonych łąkach
przesypuję złoty piasek
a zielone drzewa cichną, bo czas ukrył
obraz
ten w którym nakreślono jutro
Zakamarki koła
pięknie rozświetlony ranek
tuż za szybą mojego okna
czy słyszysz jak nucę tę samą piosenkę
były wojny, łzy słone i biały zarys
zapisane wspomnienia w innym świecie
leżą cicho czekając na wiatr
letnie noce, szepty kochanków, śpiew
wśród gwiazd ukryte słowa
błękit wsparty o ścianie kwitnącej glicynii
rozpoczyna nowy dzień
zapach tego, co na stole
gonię godziny
a dalej
czas marzeń
przy starym klawikordzie
porcelanowa postać
koronki przy sukni i atłas pantofelków
z wielką kokardą
i szum i gwar
tyle już obrazów przepadło
w zakamarkach koła
Zakamarki koła
pięknie rozświetlony ranek
tuż za szybą mojego okna
czy słyszysz jak nucę tę samą piosenkę
były wojny, łzy słone i biały zarys
zapisane wspomnienia w innym świecie
leżą cicho czekając na wiatr
letnie noce, szepty kochanków, śpiew
wśród gwiazd ukryte słowa
błękit wsparty o ścianie kwitnącej glicynii
rozpoczyna nowy dzień
zapach tego, co na stole
gonię godziny
a dalej
czas marzeń
przy starym klawikordzie
porcelanowa postać
koronki przy sukni i atłas pantofelków
z wielką kokardą
i szum i gwar
tyle już obrazów przepadło
w zakamarkach koła
Moje w Twoim
dla mnie nie drzwi
serce ma zawsze otwarte
ciepły wiatr słońce
muzyka poranka
nocy wzrok
zamknięty w gwiazdach
czuwasz nad moim snem
nie ma słów
co kolcem zranią
od kiedy pierwszy oddech
połączyłam z twoim obrazem
części niezapisane
a jeśli jestem ciałem, bo to jedyny ratunek dla mnie
za ścianą, która oddziela mnie od powierzchni
mój świat i obraz zapadającej nocy
księżyc, którego teraz nie widzę przedziera się
przez gęstą ławicę chmur
białe kwiaty drzewa o nazwie bez znaczenia
zapach połączył się z tym czasem
ciemnym i jasnym od lamp rozdających światło
sztuczne jest to na co patrze
kształty i barwy otaczające teraz
zapomniałam zabrać część mnie
na krótko udało mi się zapomnieć
zapis może być krótki a żal pozostanie
jeśli zapomnę zapytać o jutro
a jeśli nie ma nic to bez znaczenia
bo jestem i mogę wierzyć w siebie
Wiersz powstał po przeczytaniu dosyć intrygującej powieści -Oczy Ireny
Nigdy nie myślałam tak, a jednak... a jeśli ciało jest miejscem dla duszy, której grozi nie istnienie...
Jolu przeczytalam tylko kilka ...sa swietne!! Gratukuje!! Bede zagladac tu czesciej , aby sobie je poczytac. Pozdrawiam serdecznie:):)
OdpowiedzUsuń